sobota, 28 czerwca 2014

Motobałkany 2014 - Dzień 10 (630 km)

Dzis pobudka o 7.00. Jakoś nie ma okazji do tego żeby pospać sobie na tym wyjeździe. No ale chcemy dziś wrócić w miarę wcześnie do domu. Ruszamy bez śniadania - te zaplanowane mamy już w Polsce. Jedziemy drogą przez góry, więc podróż znowu urozmaicają nam liczne zakręty i widoki - iście alpejskie. Mijamy tez kilka ośrodków narciarskich. Po ok. 100 km docieramy do granicy z Polską i rozglądamy się za knajpką za śniadankiem. Zatrzymujemy się w spytkowicach k/Rabki. Jest jeszczewcześnie i właścicielka dopiero startowała, ale poczekaliśmy kilkanaście minut i już zapychaliśmy się pysznym śniadankiem. W miedzy czasie wykonaliśmy telefony do domów... Tak już jesteśmy w Polsce...
Dalej droga biegnie zakopianką i dalej przez Karaków... Jakoś tak wybraliśmy tą trasę mimo że upierdliwa jest strasznie... No ale jak sie wybrało to sie jedzie. Fajerwerków po drodze nie było więc nie ma co opisywać, poza tym że tyłki bolą... ot droga przez Polskę jaka jest każdy chyba widział. Od Radomia dopada nas ulewa... Po raz pierwszy  używamy kobinezonów przeciwdeszczowych... tzn. ci którzy nie posiadają membran Goretexowych w strojach. Leje dosyć mocno aż do Warszawy. W Radzyminie zatrzymujemy się na lekkie rozprostowanie kości. Robimy pożegnalne foto z zarostami.
Droga do Ostrołęki ciągle mokra, jakby przeszła niezła nawałnica.. Ja i Monika zaliczamy po lekkim uślizgu na pasach.. mimo że wiemy jak się można przejechac na takich mokrych malowanych pasach, to zaskoczenie nieprzyjemne. Na szczęście nasze nabyte umiejętności wyprowadziły nasze maszyny bez upadku.. Uff.

Do celu docieramy ok. 20.00. Każdy rozjechal się do swoich rodzin, gdzie czekały stęsknione dzieciaki...

Tak oto nasza przygoda z Bałkanami na motocyklach dobiegła końca....






... ale tylko narazie. W głowach już pojawiają się myśli... "to gdzie jedziemy następnym razem?"

piątek, 27 czerwca 2014

Motobałkany 2014 - Dzień 9 (740 km)

POWRÓT

Niestety ale to ten dzień rozpoczyna nasz powrót do Polski. Plan na dziś - dojechać do Słowacji w okolice Zvolenia po drodze zaliczając Balaton i przejazd przez Budapeszt. Kilometrów do pokonania ok. 700 więc najlpeiej jak maksymalnie wykorzystamy jazdę autostradami.

Rano jak zwykle wspólne śniadanko, pakowanko i ruszamy żegnając wspaniałe chorwackie wybrzeże.








Pogoda nam sprzyja, droga mija szybko. Zatrzymujemy się jedynie na tankowania i ew. gdy komus sie zachce napić kawy. Docieramy na Węgry, gdzie przy granicy kupujemy winiety. Dalej suniemy autostradą.

Gdy drogowskazy zaczynają powiadamiać nas, że na najbliższym zjeździe znajdują się miejscowości "Balaton... coś tam" zjeżdżamy. Szukamy dogodnego miejsca z bezpośrednim dojściem do jeziora. Po kilku kilometrach udaje nam się znaleść kawałek trawki w cieniu. Robimy sobie mały piknik nad samym brzegiem.



Woda w jeziorze całkiem "inna" niż w Chorwacji. Wygląda jak zmącona mlekiem, nie zachęcała do kąpieli. W dodatku z pod schodków wypłynęła zdechnieta ryba... minus.


Po krótkim odpoczynku i zjedzeniu ostatniego prowiantu ruszamy dalej w kierunku Budapesztu. Stolicę Węgier tylko przejeżdzamy bo robi się późno, a chcemy dojechać do Słowacji.




Dojeżdzamy do Słowacji, gdzie droga zaczyna robić się kręta z małymi górkami. Czeka nas jeszcze przejazd przez góry, ale nie wiemy czy damy radę jeszcze dziś do nich dojechać.
Za noclegiem zaczynamy się rozglądać od Zvolenia, ale czas mamy dobry więc jedziemy aż do Bańskiej Bystrzycy. Tu spotykamy gościa z Polski, który poleca nam pensjonat, niestety miejsc brak. Lecimy za miasto, może uda nam sie coś znaleźć po drodze. Zajeżdzamy do pierwszej lepszej chatki opisanej Pensjon. Nieśmiało kręcimy sie przy wejściu. Trochę nie sympatycznie wita nas góralska słowacka baba... "Hej panocku"... Ale jak sie okazało przyjęła nasze dusze na noc. Warunki super, nawet nasze motocykle dziś będą spać pod dachem - taki luksus. Obok jest jej knajpka, do której nas zaprasza, więc będzie co zjeść na kolację.
Po degustacji w pobliskiej kanajpce i wypaśnej kolacji, do której przygrywał nam ichnijszy zespół góralski idziemy spać. Na jutro zostało ponad 600 km drogi, więc trzeba się wyspać.


czwartek, 26 czerwca 2014

Motobałkany 2014 - Dzień 8 (330 km)

Pobudka. Wspólne śniadanko i pakowanie. Ten codzienny rytuał mamy opanowany do perfekcji. W końcu to już ósmy dzień naszego wspólnego rajdu. Pamiątkowe zdjęcie z odjazdu.


Ruszamy ze Splitu i kierujemy się na wyspę Pag. Wyjątkowo dzisiejszego dnia kilometry nadrabiamy robiąc pół trasy autostradą. Docieramy do mostu łączącego wyspę z lądem.



Ruszamy drogą przez wyspę. Krajobraz iście pustynny, gdzieniegdzie troche zieleni. Mijamy miasto Pag i wspinamy się znowu po małych górach. Robimy pauzę na pamiątkowe zdjęcia





Docieramy do portu na drugim końcu wyspy gdzie czeka już prom, którym przemieszczamy się na ląd. Przy okazji jemy szybki lunch.


Kilkanaście minut i już jedziemy w kierunku kolejnej wyspy - wyspy Rab. Po 30 minutach dojeżdżamy do kolejnego promu, który zabiera nas na wyspę. Czas mamy zsynchronizowany bo odpływamy po 1 min.

20 minut podróży i pędzimy wyspą Rab. Wyspa jak wyspa, jadąc główną drogą dostrzegamy nieznacznie zatoczki w których plażują turyści. Rab jest nie  dużą wyspą, więc szybko docieramy do Loparu gdzie czeka na nas kolejny prom. Tym razem płyniemy na wyspę Krk. Podróż trwa półtorej godziny, więc w międzyczasie organizujemy sobie lunch nr 2.

Po dość ekwilibrystycznych zwrotach jakie wyczynial prom dobijamy do brzegu wyspy. Podkarmiamy także nasze kucyki i robimy zakupy w markecie. Docieramy do miejscowości Baśka i znajdującego się nad samym brzegiem morza kempingu.

Rozbijamy sie wśród kamperów, z jednego z nich Marek poznaje przyjaciela.

Dzisiejszy rajd trzema wyspami dał nam wiele frajdy. Na każdej inny krajobraz, inne drogi, inne zakręty. Ta  zmienność wyzwalała w nas odrobinę adrenalinki na ostrych zakrętach i napewno nie pozwalała nam sie nudzic po drodze. Niestety to już ostatni etap jazdy po tak emocjonujących trasach... przynajmniej narazie tak nam sie wydaje...

środa, 25 czerwca 2014

Motobałkany 2014 - Dzień 7 (20 km)

Dzisiejsza noc była za krótka... Ale z dobrymi humorami wstajemy i szykujemy wspólne śniadanko z rzeczy, które udało nam sie zdobyc w dniu poprzednim. Dziś musimy dotrzeć na prom, który odpływa o 11.30 ze Stergo Gradu (ok. 15 km). Pakujemy manele, żegnamy przemiłą właścicielkę i przepiękne miasteczko Hvar.





Dziś na niebie pojawiły sie chmury. Słońca brak, ale jest cieplutko. Ruszamy w drogę do Starego Gradu, gdzie promem dostaniemy się do Splitu. Tam w planach mamy mały rekonesans po starówce i jazda w kierunku wyspy Pag.

Na prom okazuje nam się czekać ok. 45 min, więc wypijamy po kawce w pobliskiej kawiarni. Nowo wybudowane obiekty przy promach sprawiają miłe wrażenie.


W końcu płyniemy. Jak zwykle motocykliści wbijają się jako pierwsi. Prom nabity pojazdami piętrowo... Zostawiamy ciuchy i odpoczywamy na górnym pokładzie. Przed nami 2-godzinna podróż, więc będzie czas na relax i podziwianie widoków. Szkoda tylko, że słonko chowa się co chwila za chmurami...





  Ok. godz. 13.30 docieramy do Splitu. Chmury nadal na niebie i jakby coraz ciemniejsze. Robimy rundkę na parking i stołujemy się w restauracji obmyślając plan dalszej eskapady. Spoglądamy także na prognoze pogody, która nie jest obiecująca - spodziewane są obfite opady deszczu na całej trasie naszej dalszej podróży. Krótka narada i postanawiamy zostać w Splicie na noc.

Ze znalezieniem noclegu nie ma problemu, ponieważ podobnie jak w Hvarze tak i tu właściciele sami zaczepiają turystów i proponują swoje apartamenty. Zaczepia nas młody chłopak i już za chwile lądujemy na samej starówce w świetnie przygotowanym mieszkanku.... Jesteśmy przez niego mile przywitani własną Rakiją. Opowiada nam o miasteczku a na planie pokazuje co najlepiej zwiedzić i gdzie dobrze zjeść.

Poniższe zdjęcia przedstawiają widoki z okna naszych pokoi.


Po chwili niebo zasłoniły ciemne chmury i lunął deszcz uniemożliwiając nam zwiedzanie Splitu. Wyczekujemy przerwy w opadach i ruszamy poszwędać się po uliczkach. Wspinamy się także na Bell Tower skąd jest najlepszy punkt do podziwiania panoramy miasta.













Nasze kucyki również nocują na obrzeżach starówki.


Ten dzień nie obfitował w przejechane kilometry, ale przydał się naszym tyłkom dzień odpoczynku. Czas aktywnie spędziliśmy spacerowaniu i zwiedzaniu Splitu.

Wieczorem jak zwykle planujemy trase na kolejny dzień. Stawiamy sobie ambitny plan przejechania ok. 300 km i przejazd trzema wyspami. Myślę, że spokojnie damy radę. Dobranoc.